Można by wyleczyć rocznie nawet 30 tys. mężczyzn chorych na raka prostaty i jądra. Ale pod warunkiem możliwości zastosowania nowoczesnych metod diagnostycznych i leczniczych. – Chorzy w Polsce nie są leczeni tak, jak powinni. Rozumiem sytuację pandemii, nie zdejmuje ona jednak z ministerstwa odpowiedzialności – mówi „Wprost” prof. Artur Antoniewicz, konsultant krajowy w

„Jesteś chory. Masz raka”.Te słowa większość ludzi paraliżują, wprawiają w osłupienie i swego rodzaju otumanienie. Uderzają nie tylko w samych chorych, ale również w ich najbliższych: rodzinę, przyjaciół. To czy ich dalsza egzystencja będzie tylko zwykłym wegetowaniem i czekaniem na zazwyczaj bezkompromisowe rozstrzygnięcie, czy będą żyli pełnią życia – zależy tylko od nich. Rak to wciąż dla wielu chorych wyrok. Wyrok, który w przeciwieństwie do skazania na więzienie, wszyscy chcą przedłużyć. Wyrok, który powinien trwać i trwać. Niestety zazwyczaj nie jest on długoletni. Jest krótszym, wcześniejszym dożywociem.„Gwiazd naszych wina” opowiada o losach szesnastoletniej dziewczyny chorej na raka trzustki. Lekarzom udaje się przedłużyć życie Hazel za pomocą nowoczesnych metod medycyny. Choroba dziewczyny jest jednak nieuleczalna. Z każdym dniem, zresztą jak każdy z nas, zbliża się do kresu życia. Na drodze tej nastolatki pojawia się Augustus. Poznają się na spotkaniu grupy wsparcia dla chorej młodzieży. Chłopak chorował na raka tkanki kostnej. Amputowano mu nogę. Jednak w przeciwieństwie do choroby Hazel, jego jest uleczalna. Tych dwoje wkrótce połączy uczucie. Staną się dla siebie kimś bardzo ważnym. Będą swoimi powiernikami. Będą dzielić troski, cierpienie, ale również chwile radości. Połączy ich również ulubiona książka Hazel. Będą chcieli poznać jej zakończenie. Być może oczekują happy endu - szczęśliwego zakończenia, którego tak pragną we własnym życiu?„Gwiazd naszych wina” ukazuje, że z rakiem można żyć pełnią życia. Jej bohaterzy, Hazel i Augustus, nie roztrząsają tego problemu. Nie zastanawiają się nad chorobą, nie stawiają pytania: „dlaczego ja?”. Nie tracą energii. Jak sam tytuł na to wskazuje – myślą, że to co ich spotkało to swego rodzaju przeznaczenie. Mimo wykańczającej ich choroby umieją cieszyć się życiem. Dają przykład ludziom chorym. Z kart książek bezgłośnie wołają: „To nie wyrok śmierci! To przebudzenie!”. Czytając tę książkę Johna Greena doszłam do wniosku, że być może taka choroba to dla niektórych zwrot w życiu na lepsze, swego rodzaju „ściągnięcie na ziemię”. Zaczynają żyć wolniej. Cieszą drobnostkami. Doceniają każdą chwilę. Człowiek niestety często dopiero w obliczu tragedii, ciężkiej choroby umie „zatrzymać się” i zacząć doceniać świat, który prawdopodobnie niedługo będzie obserwował z innej perspektywy. Oczywiście nie oznacza to, że Hazel i Augustus nie mają chwil zwątpienia. Odczuwają je! Są przecież normalnymi ludźmi, choć może on – bez nogi, a ona z butlą tlenu – na pierwszy rzut oka, tak nie wyglądają.„Gwiazd naszych wina” to książka o potrzebie miłości, potrzebie posiadania osoby, która będzie w każdej chwili, na każde zawołanie, o potrzebie posiadania przyjaciela na dobre i na złe. Autor zwrócił uwagę na relacje między osobą chorą a jej najbliższym otoczeniem. Jak mają zachowywać się ci, którzy zostaną po odejściu chorego? Jak i o czym z nim rozmawiać? Czy należy udawać, że nie ma tematu, pokryć go tabu? Czy sprawić, że to o czym wszyscy wiemy będzie niszczyło nas od środka, czy pozwolić temu wypłynąć wraz z bólem? Green zauważa również jak po śmierci najbliższej osoby trudno jest tym, którzy zostają na świecie, zwłaszcza rodzicom, którzy widzą jak ich dziecko wędruje ku wieczności, w nieznane. Jest to bardzo trudne, bo to przecież nie jest normalna kolej Green poruszył również bardzo ważny aspekt dotyczący ludzi, którzy w pewnym sensie odstają od wizerunku zdrowego, normalnego człowieka wykreowanego przez kulturę i społeczeństwo. Większość z nas widząc człowieka chorego, w jakiś sposób niepełnosprawnego, po prostu innego, nie wie jak się zachować. Często odwraca wzrok, jakby nie chcąc widzieć danego problemu. Jednak jak się okazuje ludzie chorzy, tak jak i inni w pewnym sensie wykluczeni z normalnego beztroskiego życia, chcą funkcjonować jako normalni ludzie. Są nimi. Nie chcą, by na ich widok spuszczano wzrok, odwracano twarze. Chcą być zauważani, a przynajmniej nie ignorowani. Nie chcą wyrazów współczucia, politowania w spojrzeniu innych. Green mówi nawet więcej. Na łamach swojej powieści twierdzi, że czasami tacy ludzie są dużo silniejsi od pozostałych. Doświadczani przez los zyskują ogromną siłę i wielkie bardzo mądrze napisana książka dla nastolatków i nie tylko. Porusza najważniejsze tematy, które dotyczą każdego człowieka. Mówi o miłości, zaufaniu, przyjaźni, cierpieniu i radości. O tym wszystkim, co wpisane jest w ludzką egzystencję. Green ukazuje, że ludzie chorzy, to wciąż ludzie normalni. W pewnym sensie autor oswaja czytelnika z chorobą, z rakiem. W „Gwiazd naszych wina” czytelnik odnajdzie wszystko: humor, momenty wzruszenia, chwile rozpaczy, oraz ukojenia. Z jednej strony ta książka uświadamia zdrowemu człowiekowi jak błahe są jego problemy w zderzeniu z nieuleczalną chorobą, z drugiej jest wskazówką i zastrzykiem energii dla pozostaje tylko pytanie: Czy choroba może być karą? Co jest gwiazd naszych winą, a na co sami sobie zapracowaliśmy?

Dodatek pielęgnacyjny dla chorych na raka. Osobie niezdolnej do samodzielnej egzystencji przysługuje prawo do dodatku pielęgnacyjnego w wysokości 215 zł misięcznie. O niezdolności do samodzielnej egzystencji orzeka lekarz orzecznik (komisja lekarska). Dodatek może być wypłacany wraz z rentą z tytułu niezdolności, rentą rodziną z archiwum rodzinyAlicja - zarażająca optymizmem i chęcią poddaje się i dzielnie walczy z nowotworem ma 16 być beztroska, radosna, powinna szaleć na wakacyjnych wyjazdach i tańczyć, jeździć na rowerze, pływać w jeziorze…Ala ma inne marzenie – pójść na spacer!W maju 2011 Alicję zaczęła boleć prawa noga. Lekarz zrobił prześwietlenie i uznał, że to nic poważnego, zalecił maść i opaskę uciskową. Ale noga bolała coraz bardziej. Po konsultacji w szpitalu zdiagnozowano u Ali nowotwór złośliwy kości z przerzutami do płuc. W Ali obudziła się Wojowniczka i postanowiła: „BĘDĘ WALCZYĆ I ZWYCIĘŻĘ!”.W tej walce wspierali i wspierają ją jej dzielna mama,rodzeństwo, rodzina i przyjaciele – wszyscy, którzy kiedykolwiek usłyszeli, że w Płońsku jest dzielna dziewczyna, która daje rakowi w kość!Alicja w ciągu dwóch lat przeszła chemioterapię, dwie operacje płuc, lekarze wycieli także guz z kości nogi i przeszczepili Alicji koniec 2012 Alicja pojechała na ostatnią jak się wówczas wydawało operację wszczepienia endoprotezy, która miała zakończyć długi proces leczenia. Badania przedoperacyjne wykazały kolejną wznowę choroby!Zapadła decyzja o konieczności amputacji nogi. I w Ali znów się obudziła Wojowniczka – przegrała walkę o nogę, by wygrać wojnę o życie!Nie było łatwo, ale cóż – brak nogi, czy włosów to dowód na to, że to walka na śmierć i życie. Ala nadal jest w trakcie chemioterapii, oczekuje na kolejną operację usunięcia guzów z płuc. Powoli także przygotowuje się do powrotu do domu. Marzy o tym, aby pójść na spacer, na własnych nogach… To marzenie można spełnić. Ala potrzebuje nowoczesnej protezy, która nie tylko pozwoli Alicji na spacer, taniec, jazdę na nartach. Po to, aby mogła żyć jak dawniej – chodzić do szkoły, spotykać się z przyjaciółmi, korzystać z przywileju bycia młodym… Koszt protezy szacowany jest na ok. 150 tys. zł. Suma wydawać by się mogło ogromna, ale nie raz już pokazaliśmy, że wspólnie możemy osiągać prosimy o wsparcie nawet najmniejsza wpłata na subkonto Alicji w Fundacji SiePomaga przybliżą Ją do spełnienia dla nas bardzo prozaicznego, a dla niej największego z marzeń – do spaceru na własnych nogach…Pod tym linkiem Fundacji SiePomaga: możesz przekazać wpłatę i pomóc dziewczynie dać rakowi w kość, a przede wszystkim spełnić jej marzenie. źródło: Nowy Kurier Płoński,SiePomagaPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera Wczesny rak piersi - Szacuje się, że u 18-20% kobiet chorych na raka piersi rozpoznaje się podtyp HER2 dodatni. Ze względu na stopień zaawansowania nowotworu w momencie rozpoznania, chore najczęściej są kwalifikowane do leczenia neoadiuwantowego, czyli przedoperacyjnej chemioterapii połączonej z leczeniem celowanym anty-HER2 (tj. leczenie skierowane konkretnie przeciwko temu podtypowi).

Wiadomość z Twittera: „Koleżanka mojej Ani choruje na raka i szyje rzeczy. To jej jedyne źródło dochodu”. Na pierwszy rzut oka wygląda na tak zwany łańcuszek – ale nim nie jest. Jest za to sklep Rzeczy do Rzeczy, a w nim są turbany, koszulki, breloki. Tworzą je Magda i Jola, czyli: „KOBIETY, które wiedzą, że największą wartością w życiu jest przyjaźń, wsparcie i akceptacja”. Historia zaczyna się jakieś 15 lat temu, Magda prowadzi w Chorzowie sklep z biżuterią autorską i elementami do jej wyrobu. Można do niej wpaść, zagadać, wystawić swoje dzieła na półkach i w gablotach, a nuż znajdą zainteresowanie. Jola akurat specjalizuje się w kolczykach z modeliny termoutwardzalnej, do sklepu Magdy trafia z polecenia, wspomina jej o nim znajoma, od innej znajomej coś zasłyszała. Co szkodzi spróbować? Później, jak określa to Magda, klasyka gatunku. – Obie zaszłyśmy mniej więcej w tym samym czasie w ciążę, później obie miałyśmy małe dzieci, później nasi synowie się zakumplowali, siłą rzeczy miałyśmy dużo kontaktu. Lata trwały, przyjaźń się umacniała i o, tak sobie dzisiaj jesteśmy – opowiada. – Od dwóch lat to historia z rakiem w tle. A właściwie na przedzie – dodaje, a ja dopytuję, co to znaczy. Magda odpowiada od razu: – Taka jak życie, słodko-gorzka. Dawać radę Słona momentami też, przez łzy Joli, choć to nie ona choruje. Szklą jej się w oczach już po paru minutach rozmowy, przy drugim czy trzecim pytaniu. – Ja myślałam, że będziemy rozmawiać o turbanach! – próbuje powstrzymać je śmiechem, gdy pytam, co się myśli, czuje, gdy przychodzi przyjaciółka i mówi: „mam raka”. Zanim odpowie, uprzedza, że jest „bardzo płaczliwa”, i bierze głębszy wdech. – Najpierw długo ryczy się razem z nią. Później płacze się jeszcze więcej, już tak, żeby nie słyszała. A potem wyciera się nos, bierze dupę w troki i działa. To historia sprzed prawie dwóch lat, z maja 2020 roku, gdy Magda została w końcu zdiagnozowana. Wcześniej przez półtora roku krążyła po gabinetach lekarzy, bo z regularnych badań krwi wychodził jej permanentny stan zapalny. – Robiłam prywatnie badania na boreliozę, co kilka miesięcy USG piersi, byłam u reumatologa. Po wyjściu od ortopedy już szukałam numeru do psychiatry, bo jak ci jeden lekarz, drugi, trzeci mówią: to przemęczenie, stres, schorzenie zawodowe od szycia i tak dalej – wylicza Magda. – Internistka ponad rok leczyła mnie na zapalenie mięśnia, bo według niej nieustający ból ręki był mechaniczny… Właściwą diagnozę usłyszała w maju 2020 roku, w samym środku pierwszej „kwarantanny narodowej”. A teraz, jak zauważa, jest jeszcze trudniej, przez „argument covidowy”. – Często dziewczyny słyszą: „wie pani, był jeden lockdown, drugi, to pewnie stres. Jakieś suplementy, witaminy wystarczą, może spróbuje pani się wyciszyć, pomedytować?” – Jola cytuje często słyszane diagnozy. Magda Wyobraź sobie: jest 2020 rok, środek Europy, badasz się półtora roku – i okazuje się, że jesteś całkiem rozsiana. Ja miałam już przerzuty do węzłów, wątroby, kości i śródpiersia, płyn w opłucnej. Lekarze nie chcieli mi podać chemii, bo byłam w takim stanie, że to było po prostu zbyt ryzykowne. A wystarczyłoby, gdyby wcześniej któryś skojarzył, że mam skończone 35 lat i historię nowotworu w rodzinie Magda zaś przyznaje, że ma żal do systemu i lekarzy, bo trafiła na onkologię bardzo późno. – Wyobraź sobie: jest 2020 rok, środek Europy, badasz się półtora roku – i okazuje się, że jesteś całkiem rozsiana. Ja miałam już przerzuty do węzłów, wątroby, kości i śródpiersia, płyn w opłucnej. Lekarze nie chcieli mi podać chemii, bo byłam w takim stanie, że to było po prostu… – Zbyt ryzykowne? – próbuję dokończyć myśl Magdy. Potwierdza ją skinieniem i zaraz precyzuje: – Nikt nie chciał brać na siebie takiej odpowiedzialności. A wystarczyłoby, gdyby wcześniej któryś skojarzył, że mam skończone 35 lat i historię nowotworu w rodzinie – i wysłał mnie na mammografię. Albo na przykład polecił, żebym zrobiła markery nowotworowe… Dziewczyny z Rzeczy do Rzeczy zwracają też uwagę, że system ochrony zdrowia jest źle skonstruowany, że terminy są długie, a stan sprzętu pozostawia wiele do życzenia. Własnego budżetu podobnie, bo chorowanie na raka w Polsce jest drogie. – Moja aktywność to obecnie 30 procent dawnej wydolności. A i tak jest lepiej, niż jak byłam w intensywnym leczeniu, kiedy na czerwonej chemii nie mogłam sama dojść do toalety, nie mogłam się wykąpać, w ogóle unieść prawej ręki. Każdy wlew tyrał mną niesamowicie – opowiada Magda. Do tego ciągły strach: skąd wziąć pieniądze na rachunki, opłaty, zakupy, wydatki szkolne syna? Do tego jeszcze: badania, dojazdy na konsultacje, suplementy (co najmniej kilkaset złotych za dwutygodniową kurację). I strach, co z zastrzykami hormonalnymi, podstawą leczenia. – Cały zeszły rok non stop byłam na huśtawce, czy będą refundowane, czy nie – wyjaśnia Magda. Ostatnie dwa lata jej były naznaczone też bólem, oprócz ręki – kręgosłupa i łopatki. – A ona jest jak skała, dopiero gdy ból jest taki, że zaraz się zapadnie pod ziemię, jest w stanie powiedzieć: no dobra, boli – wtrąca Jola. – Teraz gadamy i jest wesoło, ale mój kręgosłup krzyczy o ulgę – przyznaje Magda. To te gorzkie elementy jej życia z rakiem. Chętniej mówi o słodszych. – Sporo dostałam wcześniej po tyłku, ale znam historie, kiedy jest gorzej, kiedy ludzie w chorobie zostają kompletnie sami. Ruch, działanie, Rzeczy do Rzeczy Jola i Magda zajmują się między innymi rękodziełem, projektowaniem i tworzeniem marki. Współpracują „z kolejną świetną kobietą, krawcową Anetą, dzięki której marka ma rację bytu”. – Na tę działalność składają się różne czynniki w postaci ludzkiej – śmieje się Magda. – Wiele kobiet macza w tym sukcesie ręce. – Rzeczy do Rzeczy kojarzą mi się z czymś bardzo konkretnym, z ruchem, działaniem – wyjaśniam, gdy pytam o nazwę. Jola przytakuje mi śmiechem, a Magda przyznaje: – Zapożyczyłyśmy to określenie od Joanny Sałygi, „Chustki”. Czytałam jej bloga i książkę dawno temu, kiedy jeszcze byłam zdrowa. Ona pisała często, że po prostu lubi robić rzeczy i zaczęłam tego określenia używać, bo mam tak samo. Magda lubi też, żeby były do rzeczy, konkretne. Tak padło na turbany. Magda i Jola / fot. archiwum prywatne Najpierw, przed pierwszą chemią, ścięła długi warkocz, który nosiła latami, kilkadziesiąt centymetrów gęstych włosów oddała fundacji zbierającej je na peruki. Po pierwszej wlewce włosy zaczęły wychodzić garściami, stwierdziła więc, że lepiej ostrzyc się na zero. – Jeszcze nas w to wmanewrowała! – wtrąca ze śmiechem Jola, Magda zaś spokojnie wyjaśnia, jak któregoś wieczora zamarzyło jej się, „by trochę to obcinanie odczarować”. – Moja koleżanka z dzieciństwa, Maja Szwed, jest fotografką, od początku mocno angażowała się w moją sytuację. A wtedy poprosiłam ją, żeby sfotografowała to jako fajną sesję – wyjaśnia. Jola: – Myślałyśmy, że jedziemy wygłupiać się, pozować z nożyczkami i maszynką u Mai w łazience, a nie golić Magdzie głowę! Sama Magda już wcześniej postanowiła, że syn nie zobaczy jej „w takim stanie”. – Jak chyba większość kobiet zakładałam, że dziecko w ogóle nie będzie oglądało mnie łysej – mówi i jednocześnie przyznaje: „to postanowienie okazało się absurdalne”. – Miałam przecież menopauzę, ciągłe uderzenia gorąca, a to było lato, noszenie peruki nie wchodziło w grę. Czapki też, zniechęciła się do niej od razu, gdy syn Joli rzucił rozbrajająco: „Ciocia to jest laska 10/10, tylko bez tego czepka”. – Z chustami mi nie szło, były niewygodne, nawet dla mnie skomplikowane było ich motanie, a i tak ciągle musiałam pilnować, żeby się nie rozwiązały – wspomina Magda. I opowiada, jak w końcu wykalkulowała: zdolności manualne ma, materiał jakiś się skombinuje, można spróbować samej z turbanem. – Uszyłyśmy go, Magda zrobiła sobie w nim zdjęcia, wrzuciła na media społecznościowe. I media oszalały! – śmieje się Jola. – Komentarze były niesamowite: „wow”, „super”, „co ty masz na głowie”, „skąd masz?”. Do Magdy odezwało się mnóstwo dziewczyn, które chciały taki turban, bo im się podobał, ale też leczących się onkologicznie, którym właśnie coś takiego było potrzebne – opowiada dalej. To wtedy Magda wpadła na pomysł: dlaczego by właśnie tym się nie zająć? Jola Uszyłyśmy turban, Magda zrobiła sobie w nim zdjęcia, wrzuciła na media społecznościowe. I media oszalały! Komentarze były niesamowite: „wow”, „super”, „co ty masz na głowie”, „skąd masz?”. Do Magdy odezwało się mnóstwo dziewczyn, które chciały taki turban, bo im się podobał, ale też leczących się onkologicznie, którym właśnie coś takiego było potrzebne Pierś-kreska Obecnie turbanów jest kilkanaście rodzajów i można je kupić przez internet, a także na miejscu w salonie fryzjerskim Mc Hair w Chorzowie (partnerze Fundacji Rak’n’Roll w ścinaniu włosów na peruki). Rzeczy do Rzeczy szyją ponadto plecaki-worki, szale, czapki i opaski, bluzy, koszulki. Projekt na te ostatnie przyśnił się Magdzie, szybko namalowała projekt, do haftu poszedł dokładnie taki, odręcznie narysowany. – To były trzy proste wzory: pierś-pierś, pierś-kreska, kreska-kreska. Nie było poprawiane, bo chciałyśmy podkreślić, że piersi są różne, rzadko wyglądają jak w filmach dla dorosłych, ale wszystkie są piękne – wyjaśnia Magda. I podkreśla: – Od początku chciałyśmy, żeby nasza marka była mocno osadzona w nurcie body positive, żeby nie wszystko było ładne, cukierkowe, żeby piersi wyglądały tak, jak naprawdę. Ich przekaz jest prosty: badaj cycki! Takie naklejki dołączają do zamówień – i o tym chcą głośno mówić i pisać. – We wszystkie nasze działania chcemy wplatać temat nowotworów, skłaniać do rozmowy o raku, a przede wszystkim do badań – podkreśla Magda. – To naprawdę jest choroba cywilizacyjna, widzę to na co dzień: jest młoda laska, przed czterdziestką, diagnoza, dwa lata leczenia – i jej nie ma. Rzeczy to Rzeczy chcą tym samym powiedzieć: badaj się, bądź czujna, nalegaj. Ufaj swojej intuicji i swojemu ciału. Magda nie choruje po cichu, w ukryciu, w tajemnicy. – I dlatego czasem mi się obrywa – wyjaśnia. – Docierają do mnie głosy, że „epatuję rakiem”. Albo przeciwnie: „oho, taka chora, a zdaje się, że kupiła sobie nową kieckę” – mówi, na co Jola dodaje: – Albo, że dzień po chemii pojechałaś na wakacje. Tylko że my cię tam wyciągnęły, żebyś odpoczęła, ładnie na zdjęciach wyglądała, a tak naprawdę… – A tak naprawdę całą drogę marzyłam, żeby wysiąść natychmiast z auta i się rozłożyć plackiem przy jezdni – dalej opowiada Magda. I zarazem przyznaje: ludzie w internecie potrafią pisać to, czego w życiu nie powiedzieliby komuś w cztery oczy. – Ale zazwyczaj bilans wychodzi na plus, bo korzyści z tego, że wiele dziewczyn przeczytało wpisy Magdy, poszły do lekarza, zbadały się i wykryły wcześnie raka, są niepoliczalne – dodaje Jola. Magda potwierdza mrugnięciem oka: – To cena, jaką warto zapłacić za czasem niezbyt miłe komentarze. Naprawdę mam to wkalkulowane w koszta. Magda We wszystkie nasze działania chcemy wplatać temat nowotworów, skłaniać do rozmowy o raku, a przede wszystkim do badań. To naprawdę jest choroba cywilizacyjna, widzę to na co dzień: jest młoda laska, przed czterdziestką, diagnoza, dwa lata leczenia – i jej nie ma Manifest Można je liczyć już w dziesiątkach: koleżanki ze szkoły, pracy i dziewczyny zupełnie przypadkowe. – Część okazała się zdrowa, inne diagnozują się nadal, niektóre przyjmują chemię, bo okazało się, że mają nowotwór – mówi Magda. – Gdyby nie to, że głośno o tym mówiłam, że czytały moje posty, oglądały zdjęcia, byłyby pewnie w dużo trudniejszej sytuacji… To przede wszystkim do nich skierowany jest mały manifest w zakładce „O nas” na ich stronie: „RZECZY DO RZECZY w pierwszym zamyśle miały wspierać jedną z Nas w walce z nowotworem piersi, jednak szybko stały się szerzej pojętym projektem dla KOBIET. (…) Piękny, wzorzysty turban wkładany na głowę miał być jak kropla balsamu na duszę, miał dawać SIŁĘ. Szybko okazało się, że nasze turbany i czapki pokochało wiele KOBIET z całej Polski. Pomysł ewoluował. Powstały koszulki z wzorem PIERSI, skłaniające do rozmowy o raku, a później uszyłyśmy pierwsze kolorowe bluzy, bluzom nadałyśmy KOBIECE imiona”. Jola i Magda przedstawiają się w nim tak: „KOBIETY, które wiedzą, że największą wartością w życiu jest przyjaźń, wsparcie i akceptacja”. Szczególnie Magda doświadcza tego na co dzień: sąsiedzi gotowi wyprowadzić psa, znajomi podrzucający obiady, koleżanki trzymające za rękę, partner pomagający w kąpieli. Wśród bliskich osób jest makijażystka Alina z – To ona zrobiła dla nas filmik instruktażowy, jak zakładać nasz turban, całe nagranie trwa 45 sekund. I to Alina zrobiła swoim klientkom sesję w naszych turbanach – wyjaśnia Magda. Jak przyznaje, takie znajomości potwierdzają, że jednak ma szczęście do ludzi. – Sporo dostałam wcześniej po tyłku, ale znam historie, kiedy jest gorzej, kiedy ludzie w chorobie zostają kompletnie sami – wyjaśnia. – A u mnie partner okazał się świetny, dziewczyny są super, wszyscy dookoła dają radę. Wiele relacji mi to scementowało. – Szczęście swoją drogą. Nie sądzi pani, że człowiek sam sobie na takie reakcje ludzi całe życie pracuje? – zauważam. – A widzisz! Ile razy ci to mówiłam! – Jola szturcha przyjaźnie Magdę i wyjaśnia: – Ona zawsze jest dla wszystkich. Pamiętam do dzisiaj, jak piekła tort dla kogoś, siedziała z mikserem na podłodze, bo ręka jej z bólu odpadała. Magda na to znów cytuje „Chustkę”: – Póki oddycham, jest mnóstwo do zrobienia. Rzeczy do Rzeczy: Instagram, oficjalna strona. Zobacz także Treści zawarte w serwisie mają wyłącznie charakter informacyjny i nie stanowią porady lekarskiej. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem.

w leczeniu wybranej grupy chorych na miejscowo zaawansowanego raka gruczołu krokowego. Nie ustalono jednak optymalnych zasad doboru chorych ani czasu, w jakim należałoby zastosować takie postępowanie. W niniejszym artykule omówiono czynniki wpływające na dobór chorych do napromieniania oraz przeanalizowano piśmiennictwo przemawiające
Są w różnym wieku, pochodzą z różnych części Polski. Łączy je jedno: wykryto u nich nowotwory, a one chcą przełamać stereotypy na temat chorych. By udowodnić, że zasługują na normalne traktowanie, wyruszają w rejs po Bałtyku. Na pomysł zorganizowania Onkorejsu wpadła Magda Lesiewicz z Gdańska. Magda choruje na raka i jest autorką bloga "Wariatkowo", gdzie pisze o tym, jak nie zwariować podczas choroby i mimo wszystko cieszyć się Spotkałam się z moim kolegą z Centrum Wychowania Morskiego ZHP i jakoś tak od słowa do słowa pojawił się pomysł, żeby zorganizować wspólny rejs osób, które zmagają się z nowotworem. Zamieściłam tekst na swoim blogu o poszukiwaniu załogi, ale na początku nie było odzewu. Napisałam więc do innych blogerek, które komentują moje posty i udało się. Teraz mamy już 12 chętnych i zapisujemy inne osoby na listę rezerwową - opowiada Magda. Załoga Onkorejsu będzie się składać z samych kobiet. Wszystkie walczą z chorobą. Są w różnym wieku (najstarsza jest po sześćdziesiątce) i pochodzą z różnych części kraju, z Krakowa czy Poznałyśmy się z Magdą przez media społecznościowe, mamy też wspólnych znajomych. Kiedy zaproponowała mi udział w rejsie, to była błyskawiczna decyzja, nie wahałam się. Choruję od dwóch lat i chcę żyć normalnie. Jesteśmy zwykłymi dziewczynami. Choremu na katar nikt nie powie: nie płyń - mówi Anna Bojarska, jedna z uczestniczek wyruszą w rejs na pokładzie jachtu Zjawa IV. To kolejny jacht o tej samej nazwie, podobny do tego którym w latach 1932-1939 Władysław Wagner opłynął jako pierwszy Polak kulę ziemską. Nie jest to bez znaczenia dla naszych bohaterek. Punktem docelowym Onkorejsu jest Gotlandia, a konkretniej miasto Visba. Jak zapewniają uczestniczki rejsu, będą one traktowane jak załoga, przydzielone do wachty i odbędą krótki kurs żeglarski. Startują na przełomie maja i czerwca. - Dzięki temu pokażemy, że osoby po chorobie nowotworowej oraz te, które się leczą, są pełnowartościowymi przedstawicielami społeczeństwa, że mogą żyć normalnie, stawiać sobie trudne cele i je realizować. Mam też nadzieję, że ten rejs przyczyni się do popularyzacji badań profilaktycznych i upowszechni ideę, że raka wcześnie wykrytego można leczyć oraz - co najważniejsze - że wyprawa doda nadziei osobom leczącym się - pisze Magda na swoim blogu. Obecnie załoga Onkorejsu szuka sponsora, ponieważ koszt wyprawy to około 12-15 tysięcy złotych. Jeśli chcecie wesprzeć dziewczyny finansowo skontaktujcie się z nimi mejlowo: [email protected]Możecie również odwiedzić blogi dziewczyn, które biorą udział w rejsie: - blog Ani Małek o pasji biegania, gotowania oraz o zdrowym odżywianiu również w chorobie nowotworowej, - blog Magdy Lesiewicz o tym jak nie zwariować w trakcie choroby nowotworowej cieszyć się życiem w trakcie i po leczeniu, - blog Agnieszki Gościniewicz który zaczęła pisać w chwili kiedy usłyszała od lekarza że zakończyła pierwszy etap leczenia i powinna żyć „normalnie”. Od tego czasu szuka swojej definicji tego słowa.**Czytaj też: Miesiąc walki z rakiem jajnika. Polska będzie turkusowa [wideo]**
Charakterystyka genetyczna, kliniczna i patologiczna chorych na obustronnego raka piersi w Turcji . Czasopismo. Onkologia w Praktyce Klinicznej - Edukacja. Numer. Tom 7, Nr 1 (2021) Typ artykułu. Praca badawcza (oryginalna) Strony. 7-15. Opublikowany online. 2021-01-08. Wyświetlenia strony. 510. Wyświetlenia/pobrania artykułu. 141. Rekord Piszą, bo boją się śmierci. Bo nie mają z kim o raku porozmawiać. Bo chcą pomóc innym. Od tych, którzy ich czytają, dostają mnóstwo wsparcia. I jest też sporo zawiści. Bartek Prokopowicz nigdy nie zajrzał na bloga swojej żony, nie był w stanie. Zresztą po co? Z jego perspektywy wszystko wyglądało inaczej, te wpisy Magdy były trochę jak zaklinanie rzeczywistości. Jeszcze kilka tygodni przed śmiercią pisała, że jest odurzona wiosną i szczęśliwa. Że uwielbia patrzeć na synka biegającego po podwórku, jest dumna, że nauczył się jeździć na rowerze. Posadzi z nim w ogródku słoneczniki i poziomki, a jak urosną, oszaleje ze szczęścia. Pacjenci z zaawansowa­ną chorobą, z przerzutam­i, wciąż czekali na swoją szansę. I oto taka się pojawiła. Nadzieja dla chorych z przerzutam­i. Duńscy naukowcy opracowali nową koncepcję terapii dla tej grupy chorych, do tej pory źle rokujących, wśród których 5-letnia przeżywaln­ość wynosiła co najwyżej 11 proc.
Kiedy kilka tygodni opublikowaliśmy artykuł o parze rowerowych pasjonatów, którzy postanowili wyruszyć w trzyletnią rowerową podróż życia, nie przypuszczaliśmy, że uda nam się stworzyć cały cykl poświęcony gliwiczanom, którzy łamią stereotypy, walczą ze swoimi słabościami i pokazują wszystkim, że można żyć inaczej. Okazuje się, że Gliwice to miasto przepełnione kolorowymi osobowościami, którym najzwyczajniej w świecie chce się żyć i radością zarażać innych. Dziś przedstawimy Wam osobę, której historia do kolorowych i radosnych z pozoru nie należy, a jednak po chwili rozmowy okazuje się, że pozytywnej energii jest w niej na tyle dużo, że może nią zarażać. Pani Bożena Kamińska Truś – lekarka z wieloletnim stażem, u której 2,5 roku temu wykryto nowotwór. Zaczęło się – nagle od utraty widzenia w jednym oku. – Po prostu wstałam rano i stwierdziłam, że nie widzę. To był pierwszy wolny weekend po długim okresie intensywnej pracy. Obudziłam się przerażona faktem, że nie widzę na jedno oko, że odczuwam jedynie obecność światła. Odbyła się szybka i intensywna diagnostyka i mniej więcej po 3 tygodniach okazało się, że mam zaawansowanego raka mózgu – wspomina Pani Bożena. Pierwsza diagnoza zakładała, że nic nie da się z tym zrobić, ostatecznie jednak udało się znaleźć neurochirurgów, którzy podjęli się zabiegów i już po dwóch tygodniach od otrzymania wyników pani Bożena była operowana. Ogromną część nowotworu udało się wyciąć, jednak małe fragmenty wciąż pozostały. Dzisiaj pani Bożena jest pod stałą obserwacją i na etapie przygotowań do kolejnej terapii. “Ta wyprawa to okrzyk zagrzewający do walki…” Dlaczego to właśnie ona jest bohaterem naszego cyklu? Otóż pani Bożena i jedenaście innych kobiet, które są w trakcie walki z rakiem lub tę walkę już wygrały, postanowiły wyruszyć w rejs. Skąd pomysł? Jak mówi pani Bożena, żadna z uczestniczek nie miała z tym wcześniej do czynienia, niektóre z pań wody się po prostu boją, a rejs po pełnym niespodzianek Bałtyku ma być natchnieniem i inspiracją dla wszystkich, którzy walczą z rakiem. – Ta wyprawa to nasz pozytywny okrzyk do tych, którzy przechodzą przez to, co część z nas ma już za sobą. To okrzyk zagrzewający do walki i udowodnienia samemu sobie, że z rakiem można wygrać. Jedyną drogą jest pogodzenie się z tym, że żyjemy z nowotworem i zrobienie wszystkiego co w naszej mocy, by z tego wyjść! – dodaje pani Bożena. Rejs jachtem „Zjawa 4” ma się rozpocząć 31 maja i będzie trwał 6 dni. Panie wypływają z Gdyni i płyną do miejscowości Visby na wyspie Gotlandia w Szwecji. Na jachcie będą zarejestrowane jako załoga a nie pasażerowie, tak więc nie ominą ich wszelkie obowiązki związane z pracą na statku, takie jak obowiązkowe wachty czy czyszczenie pokładu i inne prace porządkowe. – Czy się boimy? Ja się nie boję. Myślę, że w części osób trochę lenku pewnie jest, ale to raczej zdrowy objaw, poza tym chyba całkiem nieźle sobie z tym radzimy – uśmiecha się pani Bożena. Jak już wspomnieliśmy oprócz naszej bohaterki w rejs wyruszy jedenaście innych kobiet z terenu całej Polski, z Gliwic, Katowic, Krakowa, Lublina, Warszawy, Gdańska, Gdyni, czy Poznania. Pomysłodawcą i organizatorem całej akcji jest pani Magda Lesiewicz z Gdańska, która zmagała się z rakiem piersi. Prowadzi bloga „Wariatkowo”, który jest adresowany do osób chorych onkologicznie. Blog jest o tym, jak “nie zwariować” w trakcie choroby nowotworowej, cieszyć się życiem w trakcie i po leczeniu. Pani Ania Małek promuje ideę zdrowego żywienia, prowadzi bloga „Kuchnia biegacza” i jak nie trudno się domyśleć – biega. Pani Agnieszka Kościniewicz również zachęca do aktywnego trybu życia, biega i prowadzi bloga „Biegnę z rakiem przez życie”. W rejsie bierze udział również Pani Monika Gawron z Katowic, która przeszła bardzo długą i ciężką walkę z rakiem. Jej historia to bez wątpienia jeden z cięższych przypadków w ich grupie. Pierwsza diagnoza wykazała złośliwy nowotwór kosmówki czwartego stopnia z przerzutami do płuc. Pani Monika przeszła długie leczenie, rok później – w 2013 roku – przyszła kolejna diagnoza – naciekający rak szyjki macicy i kolejna terapia, również bardzo uciążliwa, po której nastąpiła poprawa. Jednak nie na długo, bowiem teraz Panią Monikę znowu czeka terapia – pojawiły się przerzuty w płucach. Mimo to dziewczyna jest bardzo radosna, pełna pozytywnej energii, to naprawdę jest jedna z najbardziej pozytywnych dziewczyn, jakie w życiu spotkałam. Śliczna, naładowana uśmiechem i chęcią pomocy, która założyła fundację i próbuje pomagać innym – twierdzi Pani Bożena. W rejsie weźmie także udział Agata Ślazyk – matka dwójki dzieci z Krakowa, która płynie z przesłaniem dla chorych na raka jajnika. Chce im powiedzieć, żeby się regularnie badały i dbały o siebie, bowiem rak jajnika to jeden z najbardziej podstępnych nowotworów. Im szybciej się go wykryje, tym większa szansa na wyleczenie. Pani Agata jest tego najlepszym przykładem – wygrała tę walkę. Spytaliśmy Panią Bożenę jak to jest dowiedzieć się nowotworze i jak ważne jest wsparcie najbliższych. Kiedy przestałam widzieć to lekarze powiedzieli mi, że to może być wierzchołek góry lodowej. Ja czułam się znakomicie – nawet głowa mnie nie bolała. Kiedy dostałam wynik i widziałam, że jest to ogromny nowotwór to nie ukrywam – to był wstrząs. Ale pozbierałam się, bo wiedziałam, że trzeba działać. W tej chwili wracam do życia, wracam do aktywności zawodowej i staram się cieszyć życiem, choć nie zawsze jest łatwo. Na tę chorobę naprawdę nie można być przygotowanym, ona zawsze krzyżuje plany i odbiera siły, ale wychodzę z założenia, że z każdą sytuacją można się zmierzyć i nigdy, absolutnie nigdy nie można się poddawać – odpowiedziała. Jako uczestniczki rejsu chcą pokazać, że żyją normalnie, mają pasje, marzenia i potrafią je realizować. Jednak najważniejsze dla nich jest dodanie otuchy chorym na raka i przełamanie stereotypów. Każda z nich przeszła moment, kiedy trochę zweryfikowała się grupa ich znajomych. Jak twierdzi Pani Bożena jej rodzina znakomicie się spisała i w przypadku pozostałych Pań było podobnie. Miały ogromne wsparcie w swoich rodzinach, ale często też spotykały się z osobami, u których najbliższa rodzina potrafi się odwrócić a mąż potrafi odejść. Znam dziewczynę, której mąż kiedy się dowiedział o raku, to powiedział, że on chce innego życia – spakował walizki i odszedł. Myślę sobie, że dobrze, że odszedł, szkoda tylko, że tak późno- dodaje Pani Bożena. Osoby zmagające się z nowotworem bardzo często spotykają się z sytuacją, gdzie znajomych nie wie jak się zachować. Wiele osób też nie reaguje, bo są to dla nich tak bardzo przygnębiające sytuacje, że nie potrafią o tym rozmawiać i to właśnie te stereotypy uczestniczki tego rejsu chcą przełamać. Ich celem jest wniesienie odrobiny świeżego spojrzenia, odwagi, wiary w siebie i pozytywnego nakręcenia, by zwyciężać chorobę. Jak twierdzi Pani Bożena samo wybranie się do poradni i odczekanie swojego w kolejce to nie wszystko – pozytywne nastawienie naprawdę potrafi wiele zdziałać. Ja osobiście nie korzystałam z pomocy psychologa – poradziłam sobie sama, nigdy nie sięgałam po żadne uspokajacze czy wspomagacze nastroju – nigdy mi to nie było potrzebne. Wiem jednak, że wielu ludziom taka pomoc psychologa jest potrzebna. Osobiście widziałam, jak wiele osób po prostu gasło w oczach na oddziałach onkologicznych, czy na spotkania w ramach grup wsparcia – odpowiada nasza bohaterka spytana o pomoc psychologa. Pozostaje jeszcze aspekt czysto przyziemny – finansowanie wyprawy. Koszt takiego rejsu to 12-15 tys. zł. Panie ciągle szukają sponsorów i mają nadzieję, że nie będą musiały całości pokrywać z własnych środków, choć jak twierdzi Pani Bożena są tak zdeterminowane, że jeśli trzeba będzie to zapłacą za wszystko same. Jak już wspomniałam pomysłodawczyni całego projektu – Magdzie Lesiewicz, która mieszka w Gdańsku udało się zdobyć wsparcie Centrum Wychowania Morskiego. Nie dość, że Panowie bezpłatnie Nas przeszkolą, to zgodzili się się wyczarterować jacht po kosztach – to jest ich wkład w to przedsięwzięcie, za który jesteśmy im niezmiernie wdzięczne
Brak kompleksowej opieki dla chorych z rakiem płuca. Nowe terapie istotnie zwiększają długość życia chorych na niedrobnokomórkowego raka płuca i poprawiają jego jakość. W Polsce Talia Joy Castellano to jedna z wielu dziewcząt, które wrzucają na You Tube swoje filmiki instruktażowe. 12-latka pokazuje w materiałach, jak zrobić fajny makijaż, jakich użyć kosmetyków. Pokazuje proste triki ułatwiające dbanie o urodę. Trzeba przyznać, że jak na tak młodą dziewczynkę, jest już nieźle wprawiona i ma spore doświadczenie w dziedzinie, która ją pasjonuje. Od tysięcy innych dziewczyn Talię różni jednak to, że jest chora. Od 4 lat zmaga się z rakiem. Jest bardzo szczupła, straciła włosy. Nie straciła jednak zapału do życia, ciągle wygrywa w niej wola walki. Przykład dziewczynki buduje inne chore na raka osoby. Talia bierze udział w spotkaniach, namawia chorych do aktywności i dzieli się z nimi swoim entuzjazmem. Mam Talii mówi, że guz, który jest jednym z objawów raka, zmniejszył się, ale nie wiadomo, co będzie dalej. Cóż można? Życzyć zdrowia i trzymać kciuki. I podziwiać dziecko, które znalazło w sobie tyle siły i radości – na przekór chorobie.
Traktuj go jak dorosłego, ale także miej na uwadze, że chorzy mają „bardzo wrażliwą skórę”. Oto kilka wskazówek: - Daj osobie wspieranej prawo do decydowania o sobie. - Rozmawiaj ze swoimi bliskimi o trudnościach, które masz, i o emocjach, które przeżywasz w związku z jego chorobą. - Zaakceptuj trudne emocje – złość
Zamiast się bać i milczeć, trzeba nazywać rzecz po imieniu, a jeśli starczy sił, wykpić wroga. Osoby, które publicznie opowiadają o swoich zmaganiach z rakiem – dzielą się doświadczeniem z pierwszej ręki. Oni tam już byli, więc wiedzą, co robić. Ich historie dają po prostu siłę. Potrzebną jak które dają siłę do walki z chorobąPamiętacie słynny w latach 90. serial „Beverly Hills 90210”? Opowiadał o grupie nastolatków z liceum w dobrej dzielnicy Los Angeles, a jedną z najsympatyczniejszych i najnormalniejszych bohaterek była Brenda Walsh. Grana przez Shannen Doherty postać w pierwszym odcinku serialu przyjeżdża do Miasta Aniołów z Minneapolis, razem z rodzicami i bratem-bliźniakiem. Po „Beverly Hills” aktorka nie zagrała już równie popularnej roli, choć w zawodzie jest do dziś, niedawno wzięła udział w kilku produkcjach filmowych i telewizyjnych. Przez wiele miesięcy Shannen Doherty walczyła z rakiem piersi i nie robiła z tego żadnej tajemnicy. swoim instagramowym profilu publikowała dokumentację choroby: zdjęcia z wypadającymi włosami, z ogoloną czaszką, przypięta do kroplówki z chemią, w różowej peruce. „Oto moje życie i moja droga, opowiedziane obrazami. Nie wszystkie są piękne, ale wszystkie moje” – wita odwiedzających internautów. Nie epatuje nieszczęściem, wśród zdjęć nie brak selfie z bliskimi, z psami, które czekają na adopcję, fotek z codziennych spacerów, zawsze z pół kpiącym, pół melancholijnym uśmiechem, jaki pamiętamy z serialu. Pokazuje po prostu swoje życie, tak się składa, że z chorobie publicznieJest takie określenie „onkocelebrytki”. Opisuje dziewczyny chore na raka, które prowadzą blogi, kręcą wideo publikowane na YouTube, bywają zapraszane do programów telewizyjnych – by opowiadać o swojej chorobie. „Onkocelebrytka” to paskudne, krzywdzące słowo: sugeruje chęć zabłyśnięcia, zaistnienia publicznie poprzez chorobę i opowiadanie o niej. I jeszcze ten posmak zawiści – jakby było czego prawda, że kilka, kilkanaście lat temu o raku nie mówiło się publicznie niemal jest inaczej. Rak przestał być tabu. Między innymi właśnie dzięki takim dziewczynom jak Magda Prokopowicz, jak Joanna Sałyga, które walkę z rakiem przegrały kilka lat temu – niezwykłe, odważne, mądre i pełne poczucia Prokopowicz założyła fundację Rak’n’Roll, której celem jest właśnie zmiana sposobu myślenia i rozmawiania o chorobie, przełamywanie tabu, zarażanie pozytywną energią. Już sama nazwa fundacji każe się uśmiechnąć i podziwiać kogoś, kto w najtrudniejszych chwilach życia umie parsknąć przeciwnościom w twarz. A raka – „wyrolować”. Historię trudnej, wspólnej walki z chorobą opowiedział w wyreżyserowanych przez siebie filmie „Chemia”, Bartosz Prokopowicz, mąż rzeczy po imieniuNa blogu Joanny „Do czego przyda się chustka” jest długa lista blogów, które odwiedzała. Przy ponad połowie tytułów widnieje symbol [*], wirtualny znicz dla tych, których już nie ma. Czytałam jej codzienne zapiski ze ściśniętym gardłem, z nadzieją, że jednak zwycięży, czasami połykając łzy, a czasami pękając ze śmiechu. Chustka miała cudowny, sarkastyczny dowcip. I miała też nadzieję, którą potrafiła się to naprawdę działa. Zamiast się bać i milczeć, trzeba nazywać rzecz po imieniu, a jeśli starczy sił – wykpić wroga. Ludzie, którzy publicznie opowiadają o swoich zmaganiach z chorobą – jak w ostatnich latach także Jerzy Stuhr – dzielą się doświadczeniem z pierwszej ręki. Oni tam już byli, więc wiedzą, co robić. Wiedzą, co mówić bliskim, co choremu. Co pomaga, a co wręcz przeciwnie. Ich historie – do czytania na blogach, do oglądania na zdjęciach, do wysłuchania w rozmowach – dają po prostu siłę. Potrzebną jak także:Dwa razy wygrała z rakiem. Dlaczego marzyła, by wrócić do szpitala?Czytaj także:Ania Wyszkoni i Shannen Doherty szczerze o tym, jak wygrały z rakiemCzytaj także:Nastolatka z rakiem: czeka mnie jedno z dwóch szczęśliwych zakończeń
23 czerwca 2022 roku przypada Ogólnopolski Dzień Świadomości Raka Prostaty. Odpowiednio wczesne wykrycie choroby stwarza szansę na całkowite jej wyleczenie. U części chorych nowotwór objawia się zaburzeniami oddawania moczu, obecnością krwi w nasieniu lub w moczu, czy dolegliwościami bólowymi.
Raka trzeba sobie poukładać w głowie. I zdecydować: zakładam, że wchodzę w tunel onkologiczny, z którego nigdy nie wyjdę, albo potraktuję leczenie jako etap w życiu. O odważnych wyborach i chorowaniu opowiada Agnieszka Witkowicz-Matolicz, autorka książki „Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń”. KAROL ŁUNIEWSKI: Narobiłaś zamieszania książką. AGNIESZKA WITKOWICZ-MATOLICZ: Chciałam, żeby ludzie, choćby przez przypadek, dowiedzieli się, że rak to nie wyrok, a diagnoza nie koniec świata. Zaraz po premierze dostawałam dziesiątki wiadomości dziennie, nie nadążałam odpisywać. Dziewczyny dziękują za to, że ktoś wyraził, co czują, dał im nadzieję, pomógł inaczej spojrzeć na problemy dnia codziennego. Dziękują też za konkretną wiedzę medyczną, tak potrzebną szczególnie na początku leczenia. Piszą też kobiety zdrowe, którym książka uświadomiła, że trzeba się badać, także w trakcie ciąży czy karmienia piersią. To prawda, że najtrudniejszy jest moment diagnozy? – Tak. Świat wali się na głowę, a człowiek myśli, że jego życie właśnie się skończyło. Nagle okazuje się, że choroba, o której słyszymy od znajomych czy z mediów, dotyczy także nas. Gdy zachorowałam, byłam młodą mamą, syn miał niewiele ponad rok. Zastanawiałam się, czy zdołam go wychować, czy będzie musiał patrzeć, jak przechodzę przez trudny i przygnębiający proces leczenia i czy przypadnie mu w udziale podskórny strach, którego w takich sytuacjach nie sposób uniknąć. Takie przeżycia graniczne niewątpliwie wyrywają z bezpiecznego świata. Bohaterki mojej książki to młode dziewczyny, które właśnie założyły rodziny, zostały mamami albo akurat były u szczytu kariery zawodowej. Na pewno miały głowy pełne marzeń i planów. Przychodzi choroba i wszystko weryfikuje. Czy to nie jest tak, że trzeba przeżyć żałobę po życiu sprzed diagnozy? – Nie żałuję życia sprzed diagnozy, choć rozumiem, że ktoś może potrzebować czasu żałoby. Oczywiście, dzielę swoje życie na to przed diagnozą i po diagnozie. Z perspektywy czasu uważam jednak, że paradoksalnie ta diagnoza bardzo dużo mi dała. Gdyby nie ona, moje życie nie wyglądałoby tak, jak wygląda. Nie byłabym tak pewna marzeń, które chcę zrealizować. Żyłabym, wypełniając codzienne obowiązki, odkładając na bok pasje, na które zawsze brakuje czasu. Teraz inaczej patrzę w przyszłość, dlatego nie tęsknię za moim życiem sprzed diagnozy, nie mam żalu, że ono już nie wróci. Chciałabym jedynie, by choroba nie wróciła. Jestem wdzięczna, że spotkało mnie coś, co spowodowało, że się zatrzymałam i zaczęłam wreszcie żyć na własnych warunkach. Choroba pokazała, że nie warto czekać, trzeba zacząć działać teraz. Jeśli chcesz pojechać na rajską wyspę, to kupuj bilet albo przynajmniej zacznij na niego odkładać. Jeśli o czymś marzysz, zrób to. Lepszego momentu może nie być. Rak ciągle kojarzy nam się jednoznacznie z bólem, cierpieniem i ze śmiercią. Bałaś się leczenia? – Byłam przerażona. Miałam dość stereotypowe wyobrażenia na temat leczenia onkologicznego. Widziałam siebie jako biedną bladą pacjentkę, leżącą wiecznie pod kroplówką, która jak wejdzie do centrum onkologii, to już z niego nie wyjdzie. Kiedyś, gdy słyszałam, że ktoś ma raka, myślałam, że to koniec. Dziwiłam się, gdy ten człowiek przechodził chorobę i wracał do normalnego życia. Nic dziwnego. W Polsce straszy się rakiem. Media mówią o nowotworze najczęściej w kontekście przegranej walki. Kreują taki obraz choroby i dlatego diagnoza boli bardziej. – To prawda, nadal nie wiem, z czego to wynika. Może z tego, że u nas chętniej mówi się o osobach, którym się nie udało? A może z tego, że rak jest jeszcze wstydliwą chorobą i ci, którzy przez niego przeszli, nie chcą o tym mówić? Na szczęście to trochę się zmienia. Coraz więcej osób, szczególnie młodych, które mają doświadczenia nowotworowe, zakłada blogi, pokazuje w mediach, że przeszły przez leczenie. I ukazała się moja książka. Jak sobie poradziłaś z tym stereotypowym obrazem choroby? – Zweryfikowała go rzeczywistość. Leczenie onkologiczne nie przebiega tak, jak sobie je wyobrażamy na podstawie doniesień medialnych, filmów, książek czy od znajomych. Przełomowa była też reakcja mojej mamy. Bałam się, że gdy się dowie o mojej chorobie, pogrąży się w rozpaczy. Tymczasem ona podeszła do tego ze spokojem. Powiedziała mi, że przecież w Australii, gdzie mieszkała wiele lat, jest mnóstwo kobiet, które przez to przeszły. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że w Australii się da, a u nas nie? Pomogła mi też rozmowa z Magdą, jedną z bohaterek mojej książki. Jest wiele lat po diagnozie. Dziś żyje normalnie i spełnia marzenia. Jej przykład dał mi nadzieję. Raka trzeba poukładać sobie w głowie? – Tak, ale to pewien proces, nie da się tego zrobić w jednej chwili. Trzeba dać sobie czas na pozbieranie się – kilka dni, tygodni, a nawet miesięcy. A później trzeba podjąć jedną z najważniejszych życiowych decyzji: albo założę, że wchodzę w tunel onkologiczny, z którego nigdy nie wyjdę, albo potraktuję to leczenie jako etap w życiu, po którym nastąpi coś pięknego, nowego i ciekawego. Ale chyba trudno o taki optymizm, skoro za chwile trzeba zacząć długotrwałe i uciążliwe leczenie. – Nie mam wpływu na to, że zachorowałam, ale – jak mówi Ewa, bohaterka mojej książki – to ode mnie zależy, jak przeżyje czas w trakcie leczenia i po nim. Życie z nowotworem to też życie, co więcej, można z niego korzystać. Kiedyś pacjent, który miał chemioterapię, szedł na pół roku do szpitala. Teraz wystarczy jeden dzień raz na kilka tygodni w przyszpitalnej przychodni. Później można funkcjonować i czerpać z życia. Jedna z bohaterek mojej książki mówi, że chemioterapia to był dla niej wręcz wspaniały czas, nieźle się czuła, a zamiast siedzieć w biurze i czytać setki służbowych e-maili, mogła pójść na spacer do parku, do muzeum czy na zakupy. To był dla niej moment oddechu. Wdzięczna za chemioterapię? – Wszystko zależy od tego, jak spojrzymy na chorobę. Możemy się smucić, że zachorowałyśmy, albo cieszyć z doświadczenia które pomaga doceniać to, co ważne. Oczywiście nie trzeba zachorować na raka, by zacząć cenić życie, ale akurat u nas to właśnie rak był momentem zwrotnym. W codziennym biegu, natłoku obowiązków w domu i pracy zajmujemy się niepotrzebnie tym, co było, i nie wiadomo po co martwimy się tym, co będzie. Tak bardzo skupiamy się na przeszłości i przyszłości, że zapominamy, co jest teraz. Doświadczenia graniczne pokazują nam, gdzie jest prawdziwy sens codziennego życia. Jednak chorowanie z uśmiechem dziwi. Jedna z bohaterek wspomina w książce oburzenie otoczenia, gdy na chemioterapie szła w dobrym nastroju i uśmiechnięta. – To pokazuje, jak obchodzimy się z rakiem. Nowotwór ciągle kojarzy się z bólem, cierpieniem i rozpaczą. Nie można się cieszyć. Joanna Górska, znana dziennikarka telewizyjna, postanowiła publicznie przyznać się do choroby. W jednym z komentarzy ktoś w niewybrednych słowach napisał jej, że kłamie, bo przecież pacjenci onkologiczni mają depresję, a ona się uśmiecha. Innej bohaterce książki ktoś zasugerował, że powinna wydawać pieniądze na leczenie, a nie na nową, kolorową bluzkę. Ktoś, kto optymistycznie i kolorowo chce podejść do choroby, bywa krytykowany. To dla mnie niepojęte. Można chorować z optymizmem i radością z życia. Bohaterki twojej książki mocno akcentują, że rak piersi pozbawia kobiecości. To trudne doświadczenie. – Pozbawia części atrybutów kobiecości, przynajmniej na jakiś czas. To trudne, tym bardziej że żyjemy w świecie, w którym każdy pokazuje swoje walory. Ten nowotwór może odebrać pierś, może też odebrać włosy. W książce pisałam o dziewczynach w okolicach trzydziestki. To moment, w którym były w pełni swojej kobiecości. Wyglądały olśniewająco. Pół roku później wyglądały już zupełnie inaczej – bez włosów, z bliznami, czasami bez piersi. Zresztą same podkreślają, że najtrudniejszy w całym chorowaniu był dla nich moment utraty włosów. Trudniejszy od samej diagnozy… … i nawet mastektomii. Dopiero utrata włosów uświadomiła im, że choroba jest poważna. – Tak, bo brak piersi można ukryć pod ubraniem, później można przejść rekonstrukcję. A braku włosów nie da się ukryć. To wiąże się z niezdrowym zainteresowaniem. Jedna z bohaterek usłyszała w sklepie, jak dziecko pyta: „Mamo, dlaczego ta pani nie ma włosów?”. Matka wpadła w panikę, nie wiedziała, jak się zachować. A wystarczyło powiedzieć: „Pani nie ma włosów, bo jest chora, ale odrosną, jak wyzdrowieje”. Ale i z tym dziewczyny postanowiły się zmierzyć. Ola kupiła różową perukę. Dlaczego nie? Kto powiedział, że pacjentki muszą nosić takie fryzury jak wcześniej? To był dobry sposób na oswojenie trudnego przeżycia. Kasia mówi, że kobiecość jest w głowie, nie w cyckach. Choroba może odebrać powierzchowną kobiecość, ale otwiera oczy na tę wewnętrzną. Pomaga przestać przejmować się takimi drobiazgami jak za grube uda, za mały biust, zbyt mały czy zbyt duży nos. Uświadamia, że tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia. Pamiętasz moment, w którym lekarz powiedział: „Wyleczyliśmy panią, nie ma raka”? – Nie było takiego momentu. Rak to podstępna choroba, nikt nie może obiecać, że nie wróci. Pamiętam natomiast moment po głównej części leczenia, gdy zapytałam moją panią onkolog dr Katarzynę Pogodę, jak mam myśleć o chorobie. Spojrzała na mnie znacząco i powiedziała: „Na tę chwilę dla mnie pani jest zdrowa, proszę się tym nie przejmować, tylko zająć normalnym życiem”. Te słowa dodały mi otuchy i wiary, że może być dobrze. Nie odważę się powiedzieć, że jestem wyleczona, ale mogę na pewno powiedzieć, że dziś, dwa lata po chorobie, żyję jak normalna, zdrowa osoba. Jak wygląda życie po raku? – Normalnie, jak u wszystkich: sprawy rodzinne, praca zawodowa. Niby nic, ale wierz mi, dla dziewczyn na początku leczenia taka wizja codzienności, że jeszcze może być po prostu normalnie, to najlepsza motywacja. Zatrzymałam się, zaczęłam doceniać każdą chwilę. Zrezygnowałam z pędu, robienia dziesięciu rzeczy naraz. Postawiłam na jakość życia. Mam lepsze relacje z ludźmi, nie prowadzimy nieistotnych sporów. Korzystam z każdej okazji z rodziną, by gdzieś pojechać, spędzić razem czas, wspólnie zrobić coś nowego. Nie odkładamy planów, bo nikt nie wie, co będzie później. Żyjemy tu i teraz. Agnieszka Witkowicz-Matolicz - dziennikarka i reporterka, socjolożka, ale też pacjentka. Na raka piersi zachorowała w wieku 32 lat, rok po tym, gdy została mamą. Za książkę "Niezwykłe dziewczyny. Rak nie odebrał im marzeń" została wyróżniona w konkursie Jaskółki Nadziei Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych Karol Łuniewski - dziennikarz, autor audycji "Temat na czasie" w Meloradiu, w której obala mity i podpowiada, jak zdrowo żyć, ale bez sztywnych zasad i popadania w skrajności .
  • 36infcmywe.pages.dev/35
  • 36infcmywe.pages.dev/46
  • 36infcmywe.pages.dev/682
  • 36infcmywe.pages.dev/606
  • 36infcmywe.pages.dev/290
  • 36infcmywe.pages.dev/640
  • 36infcmywe.pages.dev/543
  • 36infcmywe.pages.dev/944
  • 36infcmywe.pages.dev/933
  • 36infcmywe.pages.dev/558
  • 36infcmywe.pages.dev/752
  • 36infcmywe.pages.dev/726
  • 36infcmywe.pages.dev/937
  • 36infcmywe.pages.dev/628
  • 36infcmywe.pages.dev/938
  • blog dziewczyn chorych na raka